czyli jak za sprawą Jareckiej (której blog, rodzinę, ją, to ja bardzo, bardzo polubiłam) wyciągnęłam swoje szydełka.
Zaczęło się od wakacyjnego szydełkowania kwadratów.
Ale póki co nic z nich nie powstało, gdyż ciągle ich za mało ;)
Potem Jarecka mnie zaraziła kolorową zamotką i musiałam, po prostu musiałam wyciągnąć resztki włóczek. Za wiele włóczek to ja nie mam, oprócz paru motków takiej bordowej, co to ją kupiłam po coś, bo głównie działałam na kordonkach robiąc serwetki. No ale coś tam się uzbierało :)
I powstała owijka. Tylko, że ona jest za krótka na trzy owinięcia, a za długa na dwa. I ja dość ściśle robię na szydełku (to przez te serwetki pewnie, co to jedną robiłam ze zwykłej nitki) więc następną razą, a będzie takowa, to ja wezmę szydełko nr 6 i powinno być ok.
A tymczasem sprawdzam, czy lubię robić kulki ;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz